Ta sama woda, te same miejsca, prawie taka sama aura jak w poprzednim sezonie o tym czasie, a jednak coś było nie tak. Zaczynałem się zastanawiać czy aby nie przedobrzyłem i nie stałem się zbyt pewny tego, że wystarczy nasypać, poczekać i holować.
Ryby, które wychodziły z głębszych partii na płyciznę, tym razem nie robiły tego. Stały z dala od miejscówki i przestały się interesować stołówką. Nie ruszał ich ani Squidos, ani niezawodna Truskawka. Nie schylały się do żadnego aromatu. Echosonda pokazywała, że nawet nie odpływały w bok, kiedy łódka dostarczała kolejną porcję na “śniadanie czy na obiad”. Powrót na pusto i odczyt po drodze… stoją w tym samym miejscu. Ekipy obok podobnie jak ja zastanawiały się, co jest nie tak. Brałem pod uwagę nawet to, że ktoś mało rozsądny zostawił nam w wodzie niespodzianki.
Kombinacje trwały a ja, zastanawiałem się co zrobić, jak zachęcić ryby choćby do sporadycznych brań. Przeanalizowałem ciśnienie, wiatr i ogólną pogodę. Wszystko było na plus jak rok wcześniej. Pomału jednak zaczynałem rozumieć, co doprowadza do bezrybia (ryby były) i zerowych brań.
Przecież ja nie cierpię upałów. Zawsze wiedziałem, że skwar wykańcza mnie nad wodą. Tracę chęci do łowienia, nie chce mi się pracować więcej niż tyle ile niezbędne minimum. Szukam cienia, schronienia i chłodu. Jem tyle o ile, czuję, że “chudnę” sam przed sobą. Do tego pyłki i śmieci z drzew, które ścielą się na całym stanowisku, w namiocie i w aucie. Na całej tafli wody białe kotki, które co rusz przemieszczają się z lewej do prawej, a przy ściąganiu zestawu klinują się w pierwszej przelotce. To mnie po prostu drażni.
Po tej analizie wiem już, co się zmieniło w moich miejscówkach. Za dużo ciepła, za mało tlenu w wodzie i ogrom śmieci na powierzchni. Wszystkiego więcej niż przed rokiem. Mam czekać na chłód? Nie miałem na to czasu, bo wyrywam każdy dzień urlopu czy weekendu po to, żeby spędzić go nad wodą jak nie sam to z rodzinką. Ten czas chcę spędzać efektywnie, a nie na rozmyślaniach, choć one są ważne, ale nie za często.
Moja zasada „grubo albo wcale” została poddana modyfikacji. Bardzo mocnej, bo kule i gruby pellet zamieniłem na drobne ziarno rozmyte w zalewach i zanęcie. Zanęta spowodowała, że grubsza ryba po pewnym czasie zeszła w dół i zechciała w końcu grzebać za przynętą na haku. To nie była typowa zanęta karpiowa, którą chyba wszyscy stosujemy przy metodzie. To zanęta, która miała dać znak tym większym sztukom do tego, że w odzie jest coś innego, ciekawego i po trosze nowego. Zaciekawienie? Może zdziwienie? Tak – obie te rzeczy stały się faktem, ale …. Wszystkiemu winna (albo i nie) zanęta uklejowa.
Nie miałem jej na już, więc pojechałem kupić. Liczyłem na to, że w tej całej chmurze zanętowej, tej ścieżce w toni drobnica uwiesi mi się na haku, ale przy okazji spowoduje brania. Opłacało się.
Jak to zmieniłem? Nie ma w tym wielkiej filozofii i nie odkryłem nowego lądu. Odpuściłem troszkę własnej rutynie, pewności siebie i pozwoliłem na wprowadzenie w wędkowaniu odrobiny finezji.
Heh … finezja – poniosło mnie z tą formą zmiany łowienia.Zamieniłem gruby futer na drobną granulację. Przygotowałem niewielką ilość pasty pelletowej i dodałem do zanęty. Dołożyłem świeżego rzepiku i wszystko zalałem jednym aromatem – Elite. Zrobiłem bazę, która miała dać maksimum ciekawości i minimum pokarmu.
Takim futrem zapakowanym do łódki zrobiłem kilkunastometrową smugę w wodzie. Grubsza frakcja opadała szybciej, natomiast drobinki musiały zatrzymywać drobnicę wyżej. W wodzie powstała “ściana”. Reszta tak jak zawsze … według zasad rutyny. Każdy zestaw w pewnej odległości po lewej i prawej stronie bez żadnego futru. Po prostu gołe zestawy.
Czy ta zmiana dała efekty? Myślę, że na pewno zmusiła rybę do ruchu w dół, do poszukania przynęty „przedipowanej”, do pogrzebania za czymś, czego tak de facto nie dostały. Zestawy stojące na dnie były na ich drodze jako pierwsze a z tym, co w toni rozprawiały się ukleje, leszczyki i banda płotek.
PS. Troszkę na modłę angielską ta modyfikacja, bo na wielkie i ostrożne karpie zapewne sposób to nie jest. One zawsze biorą, wtedy kiedy chcą i zawsze tam, gdzie ich się nie spodziewamy, ale mimo wszystko … coś się udało złowić.
Krzysztof „Kron” Jaros